Forum Vantasy  Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Jaś Fasola Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
janko
Redaktor



Dołączył: 21 Paź 2009
Posty: 72 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:38, 24 Paź 2009 Powrót do góry

Pierwsza część opowiadanka... jeśli was zainteresuje... jest i c.d.
(jeszcze przed koreką) - będę wdzięczny za wszelkie komentarze.

------------------

Ok:) Jest całość(?)... Admiralicję prosiłbym o przesunięcie na powrót do SF - tu naprawdę nie ma elementów Fantazy Smile
I troszkę wiary w to, że ludziska wiedzą, co robią... A w sumie jeśli się spodoba, to można jasia nie odsyłać z monikami do domu... tylko coś jeszcze zamącić... "Agent Obcych"Very Happy Jeśli się spodoba.
Jeszcze przed czytaniem ostateczny.... ale troszkę złośliwie chciałęm udowodnić, że 1 cześć nie byłą czymś bez pomysłu (lepszego czy gorszego) i umieszczenie tego w SF było aktem świadomym, poczynionym w pełni (myślenie rzyczeniowe) władz umysłowych.

Zapraszam do lektury i oczywiście czekam na komentarze (narazie Exclusive tylko tu Smile - a czy to zaleta... to sie zobaczy.

--------------------
POŁĄCZONE W JEDEN KAWAŁEK:


Trakt wiódł przez zagajnik, choć określanie niewielkiej przecinki i dwóch śladów po przejeżdżających tedy, bardzo dawno temu, wozach, „traktem” było nader optymistyczne. Ale Jaśkowi to nie przeszkadzało, ranek był piękny. Promienie słońca, które niedawno wychyliło się zza horyzontu, przyjemnie grzały. Wyspał się w opuszczonej, przydrożnej chałupie, a teraz znowu wędrował ku miastu.
Ojciec zawsze gadali, że tam łatwiej. I życie łatwiejsze i o robotę łatwiej. Niestety ojcu się pomarło, zeszłej jesieni zachorował i wiosny już nie doczekał. Matuli zmarło się tak dawno, że Janko niemal jej nie pamiętał, została po niej tylko melodia dziecięcej piosenki, którą teraz nucił maszerując lasem. Wszystkim się pomarło, jego młodsza siostra poszła do aniołków parę lat temu, jak zajadła złe jagody na przesiece. Teraz wiosną, macocha znalazła sobie nowego gospodarza… Jaśko uśmiechnął się, kto wziął taką paskudę? No, ale młoda była, a gospodarz, za którego się wydała przeżył chyba pięciu sołtysów. Jego mistrz, garncarz Gawor, u którego terminował, wyrzucił go, gdy tylko okazało się, że nie ma, co liczyć na sowite datki od ojca. W miasteczku, do którego jeździł, na jarmark z Gaworem, też nie miał, czego szukać. Już ten postarał się by żaden garncarz z cechu nie przyjął sieroty do siebie.
Teraz szedł do Miasta. Wielkiego miasta gdzieś na zachodzie. Nie poszedł głównym traktem. Tam i zbójów więcej na kupców czyhających, a i za nocleg słono trzeba zapłacić. A tu szedł prosto na zachód, do celu. Już całą niedzielę.
Przestał nucić, a nawet zmrużył oczy by lepiej przyjrzeć się temu, co leżało przedni nim. W cieniu rzucanym przez duży dąb, coś połyskiwało. Nie, nie połyskiwało, świeciło. Nie jak płonące ognisko, ale coś tam świeciło. Nigdy czegoś takiego nie widział, światło nie tańczyło jak przy świecy, po prostu tam było.
Zdjął z ramienia kij, na którym niósł tobołek, który rzucił pod krzewy i chwyciwszy prymitywną broń niczym pikę zaczął powoli podchodzić do źródła światła. Gdy się zbliżył zobaczył czerwoną posokę na ściółce i ślady walki dookoła. Jeden krwawy ślad wiódł do truchła wielkiego dzika, które leżało w niewielkim zagłębieniu, dlatego wcześniej go nie zauważył. Drugi ślad, też zbryzgany krwią wiódł za pień leciwego dębu. Ktoś tam siedział, żył, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że rytmiczny dźwięk, który słyszał, to urywany oddech rannego. Cały czas zasłaniając się zaimprowizowaną bronią, obszedł pień w bezpiecznej odległości. Ranny siedział oparty o pień, teraz spojrzał na niego.
- Cześć mały. Fajnie, że tu jesteś – powiedział wesoło, mimo że całe nogi i brzuch miał zakrwawione a twarz bladą niczym kartki papieru u skryby.
Jaśko przyjrzał mu się dokładniej, jego szaty nie były ani brudne ani poszarpane, może i wyglądały dziwnie, ale na pewno były drogie. Maił doskonale przystrzyżoną brodę jak u wielmoży, siwiejące włosy a do tego białe i równe zęby. Musiał być bardzo bogatym człowiekiem. Nie zrozumiał wszystkich słów, które powiedział ranny, ale to był polski, jakiś inny, bardziej dźwięczny i dostojny, ale znany.
- Co wam się stało… Panie? – Zapytał niepewnie.
- A, nie mogłem dogadać się z takim jednym dzikiem na temat rewiru.
- Co mówicie, Panie?
- Dzik mi się do dupy, to znaczy „rzyci”, dobrał.
- Acha…, ale co tu robicie?
- Jak widać próbuję odwlec nieuniknione.
- Że jak? Nie rozumiem, co mówicie, Panie.
- Umieram chłopcze, umieram. Bydle mnie poharatało.
- Prawo gadacie, Panie. Poturbował was ten odyniec. Aleście go ubili i to sami.
- W sumie to marna pociecha w moim stanie.
- Nie rozumiem o czem mówicie.
- Chyba nie bardzo możemy się dogadać chłopcze. Ale może inaczej…
Ranny sięgnął ręką do poniżej swego pasa i wyjął coś z kieszeni. Położył to na dłoni i podsunął ku Jaśkowi.
- Chcesz nieco zarobić?
Jaśko popatrzył na dłoń obcego. Leżało na niej pięć złotych monet, prawdziwy majątek, jakiego jeszcze na oczy nie widział.
- Pewno, Panie. – Odpowiedział buńczucznie.
- Zrobisz coś dla mnie za te monety?
- Ano.
- Na początek podaj mi moją torbę. – Skinął ręką w kierunku pobliskich krzaków.
Jaśko spojrzał tam i zobaczył dziwną sakwę, w błękitnym kolorze, takim samym jak ubranie obcego.
- Weź też tablet… to coś, co leży tam. I przynieś mi.
Skinął głową w kierunku przedmiotu, który zwabił Jaśka tu swym spokojnym światłem.
Odłożył kij na ziemię i zebrał sakwę i świecący przedmiot. Przyniósł je pod pień dębu. Podszedł do rannego i w wyciągniętych rękach podał mu oba przedmioty. Obcy sięgnął najpierw po sakwę. Obracał ja przez chwilę, by w końcu z bocznej kieszeni wyjąc dwa przedmioty. Jeden był biały i owalny, włożył go do ust, przytknął drugi, z którego strzelił mały płomień i głęboko wciągnął powietrze. Po chwili wydmuchując je zabarwione błękitnym dymem z wyraźną przyjemnością.
- Tego było mi trzeba. – Z uśmiechem popatrzył na Jaśka, który wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi ustami.
Wziął prostokątny przedmiot i zaczął nerwowo dotykać jego świecącej powierzchni, która w magiczny sposób zaczęła zmieniać się pod jego dotykiem. Janko poczuł dreszcz przerażenia. Tatko opowiadał o magach, w jego opowieściach przeważnie byli źli. Ale leżący pod dębem obcy nie miał takich szat i najwyraźniej nie mógł się magicznie wyleczyć, ani zniszczyć go magicznym gromem. Czyli albo nie był dobrym magiem, albo wcale nie był magiem.
- Jesteście magiem, Panie?
- Czym? – Ranny wyglądał na zdziwionego. –A… Magiem, nie… I przestań do mnie mówić „panie”. Mam na imię Piotr. A ty?
- Co ja, Panie… Piotrze.
- Jak masz na imię? To znaczy jak cię zwą? Mnie zwą Piotr.
- Acha… Mnie Jaś. Jaśko…
Obcy tylko skinął głową i cały czas dotykał palcem tajemniczy przedmiot, który teraz zaczął wydawać jeszcze, dziwny warczący odgłos. Początkowo, Jaśko był nim przerażony, ale, ranny najwyraźniej nie obawiał się tego warczenia, tylko coraz energiczniej stukał w przedmiot, postanowił, więc także się nim nie przejmować.
- Cholera, wiedziałem. Nic z tego nie będzie. Łączność padła.
- Aaaaa? – Tym razem, Jaśkowi udało się nie wybałuszyć oczu po niezrozumiałej tyradzie.
- Będziesz musiał zrobić dla mnie coś jeszcze.
- Dobrze, Panie… Piotrze.
- Podejdź bliżej, powiem ci, o co chodzi.
Jaśko niepewnie zbliżył się do obcego, który odwrócił świecącą powierzchnię przedmiotu ku niemu.
- Będziesz musiał iść dość daleko, aż do tego miejsca, tylko stamtąd nie będzie widać wieży. To jakieś 90 kilometrów stąd. To znaczy… mniej więcej tyle samo stajań. – Pokazał coś na przedmiocie.
- Ale po co, Panie… Piotrze.
- Wystarczy tylko „Piotrze”.
- Dobrze, Panie… Piotrze. Dobrze, Piotrze.
- Musisz im przekazać dane… Humm… Muszę przekazać komuś pewne informacje. Są mu bardzo potrzebne, jeśli uda ci się je dostarczyć obiecuję, że dostaniesz jeszcze pięć takich monet. – Ponownie wsunął białą rurkę do ust i zaciągnął się dymem.
- Panie… Piotrze, zaliż to wielki majątek. Ale cóż chcecie bym dala was zrobił, bo zemnie prosty człek i nie pojmuję czegoż ode nie chcecie.
Obcy przechylił głowę, przyglądając mu się uważnie. Westchnął głęboko i popatrzył Jaśkowi w oczy.
- To nie jest trudne… Musisz iść w pewne miejsce i zrobić to, co ci powiem.
- Dobrze, Piotrze…Panie.
- Mówiłem, że nie jestem żadnym „panem”.
- No tak… Po prawdzie to tak. Panie Piotrze.
- Ech… Jesteś nie reformowalny.
- Że jak?
- Nieważne… - ranny zakaszlał paskudnie. – Ważne żebyś zrobił, co ci powiem.
Widać było, że ranny czuje się coraz gorzej. Ponownie zakaszlał a na ustach pojawiła się czerwona piana. Przetarł je wierzchem dłoni i popatrzył na krwawy ślad. Zgniótł dymiącą rurkę o ziemię.
- Palenie jednak mnie nie zabije. Zostało mi chyba niewiele czasu, słuchaj, więc uważnie, o co masz zrobić.
Jego palce szybko zatańczyły na kolorowej powierzchni „magicznej księgi” jak Jaśko postanowił nazywać świecący przedmiot.
- Zabierzesz to, będzie pokazywać ci jak masz iść. Wystarczy patrzeć, w którą stronę wskazuje grot tej czerwonej strzały. Gdy będziesz tam gdzie trzeba usłyszysz też dźwięk. – Podał mu przedmiot.
Jaśko niepewnie wziął go w dłonie i zaczął przyglądać się kolorowym obrazom. Po chwili strach przegrał walkę z ciekawością i odważył się nawet obrócić, aby przekonać się, że strzałka faktycznie niezmiennie wskazuje jeden kierunek.
- Jak żeście to zrobili, Piotrze?
- Czy to ważne? Doprowadzi cię do celu.
- No, ale to jakowaś magia, a uczciwi ludzie magią parać się nie powinni.
- To żadne magia, po prostu wiedza.
- To tak jak na terminie u garncarza? Ja wiem jak garnek zlepić a ktoś nie. Tako i wy wiecie jak to działa a ja nie?
- Tak, masz racje. To tak jak na terminie. Więc lepiej nikomu tego nie pokazuj. Wiesz ile warta jest wiedza.
- Tak, Piotrze. Za termin ojciec musieli…
- Chętnie bym posłuchał, ale jak widzisz czasu nie mamy zbyt wiele. – Zakaszlał schylając się po sakwę. Tym razem nie wytarł już ust, może, dlatego, że doszedł do wniosku, że nie ma to sensu a może, dlatego że miał zajęte ręce.
- Weźmiesz też to. – W rękach miał dwa kolejne przedmioty, jeden był czarny i owalny. Połyskiwał jakby był wypolerowany. Przypominał nieco ziarno czarnej fasoli, był tylko kila razy większy. Drugi rozmiarem i kształtem, podobny był do tego, który wcześniej zapalił, był jednak przezroczysty.
- A teraz będzie coś bardzo ważnego. Pamiętaj…, Gdy dotrzesz na miejsce, tam gdzie doprowadzi cię tablet, położysz to na ziemi. – Podniósł i pokazał czarny przedmiot. – Potem położysz to obok, niezbyt daleko i zgnieciesz. – Tym razem poniósł przezroczysty przedmiot.
Jaśko tylko skinął głową.
- Potem będziesz musiał stamtąd odejść. Tablet znowu pokaże ci drogę, będziesz musiał iść przynajmniej jeden dzień. Musisz odejść dość daleko. Rozumiesz?
- Tak, Piotrze.
- Mądry z ciebie chłopak. Teraz będzie trochę trudniejsze. Jeśli myślisz, że to jest magia, - skinął głową w kierunku trzymanej przez Jaśka „magicznej księgi” - to, co będzie się dziać wyda ci się prawdziwą magią. Poradzisz sobie?
- O magii nic nie wiem, ale skoro prosicie…
- To nie magia, zapamiętaj. To wiedza, ale potężna.
- Dobrze, nawet proboszcz z Michałowa mówił żem mało bojaźliwy i że kara mi za to pisana.
- Tu kara cię nie spotka, a raczej nagroda, ale jak już ci mówiłem, nie opowiadaj nikomu o tym.
Jaśko skinął.
- Pamiętaj cokolwiek by się działo, tak ma być. Odczekasz kilka dni, wtedy…

Jaśko spędził z rannym czas do następnego ranka. Wiedział, co ma zrobić, dostał pierwszą część zapłaty, wiedział jak ma odebrać resztę. Piotr oddał mu jeszcze kilka dziwnych, ale bardzo smacznych porcji jedzenia, przedmiot, który jednym ruchem pozwalał na skrzesanie ognia. Miał też jeszcze jedna prośbę. Ale spełnić mógł ją dopiero rano. Wieczorem odeszli od traktu. Rozpalili ognisko pod niewielką skałą w głębi lasu i rozmawiali dalej o zadaniu. Mimo Jaśkowych pytań, Piotr nie chciał nic więcej powiedzieć o sobie. Przybył tu zebrać „dane”, które przechowywane były w „tabecie” niczym w księdze. Miał tylko wykonać zadanie, oddać księgę i będzie bogatym człowiekiem. Piotr dał mu coś jeszcze, małe urządzenie. Było przerażające. Jaśko mógł je opisać tylko w jeden sposób… miotało pioruny. Może nie takie głośne jak te podczas burzy, ale uderzały tam gdzie człek chciał. Jak na razie było to najbardziej przerażające urządzenie, które widział. Ale znowu usłyszał, że to tylko „wiedza”. Dzięki temu „pistoletowi” miał się obronić przed każdym drapieżnikiem czy zbójem. Piotr, zapytany, czemu nie obronił się przed dzikiem, stwierdził tylko, że „spartolił”, czy jakoś tak. Jaśko nie dopytywał się jak można „spartolić”, rannemu mówienie sprawiało coraz większe trudności.
Rano Jaśko spełnił ostatnią prośbę rannego i przykrył jego ciało zniesionymi z okolicy kamieniami i gałęziami. Przez chwile stał nad małym kopcem. Pochylił głowę i wyszeptał kawałek pacierza. Zebrał wszystko, co otrzymał. „Tabet” w specjalnej torbie przewiesił przez szyję. Chwilę przyglądał się czarnej torbie, zdjął ją owinął wyciągniętą z tobołka starą koszula i ponownie zawiesił na szyi. Przez bardzo krótką chwile zawahał się… A może wziąć pieniądze i ruszyć do miasta? Nie. Obiecał. Był ciekaw tych cudów, które miał zobaczyć. No i była druga część nagrody.

Na miejsce dotarł piątego dnia rano, kilka razy musiał obchodzić rozpadliny lub zbyt gęste partie lasu, w które bał się zapuszczać. Jedzenia miał dość, te otrzymane od Piotra „batony” były nie tylko smaczne, ale i pożywne, a w lesie znalazł kila razy jagody. Drugiego dnia udało mu się nawet upolować zająca i upiec go na ognisku. Żadnych dodatkowych przygód nie było. Troszkę żałował, że nie mógł wypróbować miotacza piorunów, ale tylko trochę.
Jego celem okazała się być duża, płaska polana otoczona lasem. Niczym się nie wyróżniała, nie było na jej środku ani leciwego tajemniczego drzewa, ani jaskini czy magicznego światła. Ot po prostu pusta polana. Wyjął oba przedmioty i postąpił zgodnie z instrukcja. Znowu nic się nie stało. Nie było światła, błysku czy czegoś takiego. Z rozbitej szklanej rurki wyciekła tylko jakaś ciecz, która szybko wsiąkła w podłoże a czarne ziarno fasoli leżało obok.
Pisk „tabetu” był tak niespodziewany, że Jaśko niemal podskoczył. Odsunął koszulę i ponownie spojrzał na ekran. Strzałka pojawiła się znowu. Miał ruszać szybko. Zerknął, więc po raz ostatni na leżące na ziemi rzeczy i ruszył we wskazanym kierunku.
Tym razem podróż skończyła się tego samego dnia. Na zboczu niewielkiego, porośniętego lasem, wzgórza, w którym utworzyła się niewielka jaskinia. Sprawdził czy nadaje się na schronienie i czy nie ma już lokatora. Okazała się pusta i bardzo przyjemna. Następnego dnia naznosił chrustu, pamiętając, że ma tu spędzić kilka dni. W nocy zaczęło się coś dziać, od zachodu, skąd przyszedł dało się słyszeć dudnienie. Tak jakby gdzieś tam daleko szalała burza. Ale na niebie nie było żadnych chmur. Drugiego dnia pojawiła się mgła. Zalegała między drzewami i sprawiała, że coraz rzadsze odgłosy zwierząt i ptaków niosły po całej okolicy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że las milkł. Trzeciego dnia poza odległym dudnieniem nie było słychać już nic. Czwartego dnia, ono też zamilkło, ale odezwał się „tabet” znowu pokazując kierunek marszu. Wrócić nie dało się jednego dnia, Jaśko szedł wolniej, mgła robiła się coraz gęstsza i mimo iż nie było słychać żadnych zwierząt, obawiał się zarówno napaści jak i tego, że wpadnie w jakąś rozpadlinę. Tej nocy rozpalił duże ognisko i nie zmrużył oka. Cisza była przerażająca, a otulająca wszystko mgła sprawiała, że światło ogniska docierało tylko do kilku najbliższych drzew.
- W co ja żem się wplątał? Akurat „wiedza”… czysta magia. - Ale siarki czuć nie było, nie pojawili się też żadni czarci.
Nad ranem, zmęczony po nieprzespanej nocy, urągał sobie, że nie szedł nocą. Mgła była na tyle gęsta, że widział i tak niewiele.
Zaczął podejrzewać, że dotarł do… piekła. Chciał uciekać. Ale tylko przez chwilę, ciekawość znowu zwyciężyła.
- To tak jak na terminie, ja jedno nie wiem jak to zrobić. To wielka wiedza, nijaka magia.
Myślał, że zbłądził. Co chwila sprawdzał czy podąża w dobrym kierunku. Najpierw zniknęły drzewa. Mgła sprawiała, że widział zaledwie na kilka łokci, ale drzewa zniknęły. Potem zniknęła ściółka leśna. Liche obuwie stąpało już tylko po pisaku i skałach. Polany, na której zostawił czarny przedmiot nie było. Był naprawdę przerażony, ale jeszcze bardziej ciekaw. Nie uciekł tylko dzięki temu, że nadal nie czuł zapachu siarki, nie zobaczył śladów ognia ani nie usłyszał nic, co potwierdzałoby jego podejrzenia, co do kresu podróży.
Do celu dotarł około południa. Wiedział, że jest na miejscu nawet bez pisaku z zawiniętej w koszulę torby. Z mgły zaczęło coś się wyłaniać. Początkowo myślał, że to ściana. Gdy podszedł bliżej okazało się, że wokół mgła jest nieco rzadsza a to, co uznał za ścianę to pień drzewa. Nie. To nie było drzewo, a przynajmniej nie zwykłe drzewo.
Pień był olbrzymi, nawet stu chłopa nie zdołałoby go objąć. Było żółtawe, z białym nalotem i pięło się w górę, ku niebu. Mimo iż mgła, w tym miejscu była o wiele rzadsza, nie widział korony. To musiało być olbrzymie drzewo. Gdy podszedł jeszcze bliżej zauważył, że cały pień tworzą mniejsze, bardzo równe pnie, splecionych niczym warkocze. Było ich bardzo wiele. Mogły przypominać także kłębowisko węży, ale to porównanie wcale mu się nie spodobało.
Przez chwilę stał i wpatrywał się w to, co widział. Ale widział już tyle dziwnych rzeczy przez ostatnie kilka dni… Poczuł z dumą, że czuje tylko ciekawość. Strach znikł.
Pod koszulą coś znowu zapiszczało. Popatrzył na rysunki i zobaczył, że strzałka zaczęła migać i nakazywała iść w kierunku pnia drzewa. Ruszył przed siebie, niemal bez wahania.
W pniu pojawiło się wejście, w środku było światło. Podobne do tego, które rozpoczęło całą tą przygodę, stałe spokoje. Izba, do której wszedł była okrągła i całkiem spora, miała z dziesięć łokci średnicy. Światło padało ze sklepienia na żółtawe, podobne do pnia, ściany, o które oparte były dziwaczne siedzenia w tym samym kolorze.
Strach pojawiła się błyskawicznie i przejął kontrolę nad każdym mięśniem. Jaśko rzucił się z pięściami na ścianę, która pojawiła się w wejściu odgradzając go od znanego świata. Waląc bezsilnie pięściami w twardą jak skała ścianę dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że słyszy czyjś głos.
- Proszę usiąść i zachować spokój. Tranzyt do platformy obserwacyjnej potrwa 142 minuty.
- Wypuście mnie… Panie! Nie rozumiem, co do mnie mówicie. Proszę wypuście mnie, jam nic złego nie zrobił. Pan Piotr mnie tu przysłał. Panie wypuście mnie!!!
Osoba, która wypowiedziała te słowa, albo nie usłyszała jego wrzasków albo po prostu nie miała zamiaru spełnić jego próśb.
- Proszę usiąść i zachować spokój. Tranzyt do platformy obserwacyjnej potrwa 142 minuty. Proszę zająć miejsce. Procedura startowa wymaga zajęcia miejsc siedzących.
Przestał walić w niewzruszoną ścianę. Serce waliło mu niczym młot, by po chwili się zatrzymać.
Stracił swą nieśmiertelną duszę. Był w piekle, razem z człowiekiem, który go tu wysłał.
- Jaśko, wiem, że pewnie jesteś przerażony. Zapewne mój głos także cię przeraził.
Zrzucił torbę wraz z zawartością z szyi. I odsunął się od niej. „Diabelska księga” wysunęła się z torby i spod koszuli. Na ekranie, na którym wcześniej, tyle razy, spoglądał na strzałkę wiodącą go ku tym piekielnym wrotom, pojawiła się twarz nieboszczyka.
- Zobaczyłeś mnie też ponownie, to zapewne pogorszyło tylko sprawę. Ale nagrałem to by przekonać cię, że nic złego się nie dzieje.
- A gadaj sobie, co chcesz, czorcie przeklęty. – Serce powoli ruszyło. Nie wiedział czy to przerażenie, czy ciekawość, każe mu nadal wpatrywać się w twarz zmarłego.
- Popatrz, nagrałem to tego wieczoru, gdy poszedłeś po chrust. Poznajesz przecież ognisko i tą skałę. Zapewne tu właśnie mnie rano pogrzebiesz. – Twarz zniknęła gdzieś z boku a na ekranie fatycznie pojawiła się znana skała i płonące ognisko. Dało nawet się słyszeć kaszel rannego.
- Ale ty żeś umarł. Jam cię tam naprawdę pogrzebał, czorcie!– Twarz wróciła znowu na ekran.
- Nie obawiaj się, nie powstałem z martwych. To nagranie, coś jak ruchomy obraz. Wiesz, co to obrazy? To, to samo, tyle, że ruchome. Przecież gdyby mnie ktoś namalował, mógłbyś mnie zobaczyć także po śmierci. Tak jak ci mówiłem, to nie magia to wiedza. Czy ja cię kiedyś okłamałem?
- No, niby nie. – Jaśko, uspokoił się nieco.
- Mam nadzieję, że opanowaliśmy już nieco sytuację. – Jaśko pomachał ręką przed twarzą Piotra, ale ten nie zareagował, faktycznie tak jakby obraz.
- Skoro słyszysz mój głos znaczy, że udało ci się dotrzeć szczęśliwie do celu i wykonać wszystko, o co cię prosiłem. Za co jestem ci niezmiernie wdzięczny. Wiem też, że myślisz zapewnie, że cię uwięziłem.
- Ano pewnie! Wypuść mnie! – Twarz nadal nie zareagowała. Tak, to obraz, ale dużo ładniejszy niż te w Michałowskim kościółku. No i się rusza.
- To nie więzienie, to pojazd, coś jak powóz. Zawiezie cię do mojej przyjaciółki. A jesteś zamknięty byś nie zrobił sobie krzywdy. Pamiętaj, że nie rozpoczniesz podróży póki nie usiądziesz. Ten głos, który pewnie już słyszałeś to też nagranie. Czyli taki obraz z dźwięku. Nie może z tobą rozmawiać, tylko mówi, co masz robić. Bądź tak miły i zrób, o co prosi. I lepiej nie zwlekaj zbyt długo.
„Dźwiękowe obrazy”… Skoro to jest wiedza, to, po co komu magia. Jaśko jak zahipnotyzowany wpatrywał się ognisko na ruchomym obrazie.
- Podróż potrwa niezbyt długo. Około 2 godzin. Więc pewnie będziesz się nieco nudził. Ale wierzę, że tak odważny człowiek poradzi sobie z czymś tak nieistotnym jak nuda. Gdy dotrzesz na miejsce, spotkasz się z moją towarzyszką. To ona odeślę cię do domu. Jak zaraz zobaczysz, właśnie wracasz z chrustem. Nie chcę byś to zbyt wcześnie zobaczył. Ale powiem ci jeszcze jedno. Jeśli obawiasz się, że jestem jakimś pomocnikiem diabła, a to jednak jest magia…
- A pewno, że tak! – Jaśko prychnął, ale już bez przekonania.
- To powiem ci tylko tyle, że pojedziesz nie do piekła, a do nieba! W górę.
Głowa znowu zniknęła a ekran pokazał postać wracającą z naręczem chrustu. Jaśko spodziewał się tego, ale oczy i tak mu się rozszerzyły, gdy zobaczył siebie samego kładącego dosypującego drewien do ognia. W tle dało się słyszeć jeszcze tylko kaszel rannego i ekran poczerniał.
- Procedura startowa wymaga zajęcia miejsc siedzących. – Zabrzmiał owo „nagranie”.
Jaśko usiadł na jednym z krzeseł.
- Procedura startowa rozpoczęta. Tranzyt 142 minuty.

Faktycznie trwało to długo… 2 godziny. Przez tyle czasu nie działo się praktycznie nic. Nie było żadnych okien, nie czuł żeby się poruszał, ale „Nagranie” odzywał się, co jakiś czas:
- Tranzyt 120 minut.
- Tranzyt 100 minut.
Nie reagował na pytania, leżący na podłodze tablet także przestał pokazywać cokolwiek. Jaśko siedział, więc już zupełnie spokojnie i wpatrywał się w ściany.
- Tranzyt, zakończony.
Jaśko poderwał się z fotela.
Ściana zasłaniająca wyjście zniknęła, ale zamiast niej nie pojawiła się mgła tylko inne pomieszczenie. Też jasno oświetlone. Jaśko podniósł „tabet” z podłogi, podszedł ostrożnie do wyjścia i spojrzał w głąb nowego pomieszczenia. A jednak był w niebie. Za drzwiami czekał na niego anioł. Co prawda smutny anioł, ale niezaprzeczalnie niezwykłej urody. I chyba był nagi.
Nie, nie był nagi. To znaczy miał na sobie strój w tym samym kolorze, co Piotr. Ale był on tak dopasowany do ciała, nie jak szerokie spódnice dziewuch na wsi, że widział całą sylwetkę. Był to zdecydowanie kobiecy anioł, to się chyba anielica nazywa. Jaśko nie miał jeszcze zbyt wielu doświadczeń w tej materii. Ale instynkt, i nie tylko, mówił mu, że zarówno twarz, nogi, biodra jak i piersi, anioł ma doskonałe.
- Cześć. Jak rozumiem masz dla mnie złe wieści? – Głos też był doskonały.
Tym razem to nie strach czy zdziwienie, ale zauroczenie sprawiło, że z szeroko otwartych ust Jaśka nie wydobył się, żaden dźwięk.
- Wiem, że Piotr nie żyje. Co się stało?
- Dzicy go pobili, Pani.
- Dzicy? Ludzie?
- Nie no. Dzicy, w lesie. Odyniec. – Janko odzyskał nieco rezon. – Prosiłbym wam to oddał.
Podał aniołowi „magiczną księgę”. Wzięła ją do rąk i zaczęła szybko stukać po powierzchni ekranu. Jaśko sam tego próbował podczas wędrówki, ale nic się nie działo. Albo nie wiedział jak, albo nie był magiem. Anielica przyglądała się ekranowi i widać było, że jej oczy zaczynają wypełniać łzy.
- Dziękuję ci, że przyniosłeś to tu. To bardzo ważne i dla Piotra i dla mnie. Mam na imię Olga.
Jaśko szybko przewertował w pamięci listę znanych świętych, ale nic nie znalazł.
- Piotr prosiłbym dala ci nagrodę i odesłała cię do domu. Ale musisz oddać mi wszystkie rzeczy, które ci dal.
- Wszystkich to już nie mam, Pani. Tą fasolę i to drugie zostawiłem w lesie. Mam tylko to, - wskazał na „tabet”, który trzymała w ręku, - to od piorunów, tam leży jeszcze torba, ni i monety. – Wyciągnął z tobołka pistolet i podał go anielicy, wysunął też rękę z monetami. Choć nie bez żalu.
- To masz zatrzymać. – Skinęła na monety. – Czy to wszystko? A zapalniczka?
- Co, Pani? A „magiczne krzesiwo”. Wybaczcie zapomniałem.
- Dobrze, chodź ze mną. – Ruszył za anielicą, była wyższa od niego, miła przepiękne długie włosy… i po anielsku pachniała.
- Pani, gdzie jestem? Pan Piotr mówił, że nie pojadę do piekła. Prawdę mówił, skoro anioł mnie przywitał. Ale powiedzcie mi kiedym umarł.
- Jak to umarłeś? Żyjesz. Jesteśmy w dla ciebie bardzo dziwnym miejscu. My jesteśmy z gwiazd. Przybyliśmy z bardzo, bardzo daleka by was obserwować. Mój przyjaciel uparł się, że musi sam zobaczyć was z bliska. Obserwacja mu nie wystarczyła. Wiedziałam, że to się źle skończy. Ale jego zdaniem, te dane pewnie warte były jego życia.
- Pani, nie wszystko rozumiem, co do mnie mówicie. A tak po prawdzie to prawie nic nie rozumiem. Z gwiazd? Z jakich gwiazd. Przecież to dziury w sferach niebieskich, proboszcz tak gadali a on uczony. Wiec jak „z gwiazd”?
- Widziałeś już dość dużo. Myślę, że możesz zobaczyć więcej. – Kobieta zatrzymała się dość gwałtownie. Jaśko, gapił się tam gdzie nie powinien, więc omal na nią nie wpadł.
- Nieładnie tak się gapić. Kobiecego tyłka na oczy nie widziałeś?
Jaśko oblał się rumieńcem, był pewien, że, mimo iż widać to tylko na twarzy to zrobił się czerwony od czubka głowy po koniuszki palców u stup.
- Nie wiem, Pani, co to „tyłek”, ale anielicy jeszcze nie widziałem. U dziewuch też raczej nie, – spuścił oczy.
- A to niby ja jestem tym aniołem? Ale komplement to chyba nie jest.
- Nie rozumiem, pani. Wyglądacie na anioła, a to drugie, to nie wiem, co jest.
- Przestań do mnie mówić, „pani”. Mam na imię Olga. I jestem kobietą, tak jak te twoje „dziewuchy”.
- Piotr też nie kazał mówić na siebie „pan”. A taką samą nie jesteście, pani Olga.
- Ola, tak chyba będzie łatwiej. Zaraz zobaczysz gdzie jesteśmy.
Weszli do dużego pomieszczenia, Było całkowicie puste. Tylko na podłodze widać było jakiś wzór. Dopiero po chwili, Jaśko zdał sobie sprawę, że to pomieszczenie nie ma podłogi. Tylko, dlatego, że wszystkie mięśnie odmówiły wykonywania jakichkolwiek czynności nie uciekła, czemu nie upadł, nie wiedział.
- Ładny widok. Prawda?
Janko chyba wiedział, na co patrzy. Pod jego nogami w czerni ozdobionej niezliczona ilością małych światełek przesuwała się olbrzymia niebiesko zielona kula.
- To jest…
- Tak, Ziemia. Twoja planeta.

CD… chyba N.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez janko dnia Nie 21:21, 08 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Spiacy
Niepiśmienny



Dołączył: 15 Wrz 2009
Posty: 34 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:17, 24 Paź 2009 Powrót do góry

Podoba mi się. Na razie za mało aby oceniać ale zapowiada się obiecująco. Ciekawy temat sobie wybrałeś, sc-fi w średniowieczne Polsce ^^. Czekam na następne części.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Irtan
Pisarz



Dołączył: 21 Paź 2009
Posty: 52 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze świata
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:33, 25 Paź 2009 Powrót do góry

Ciekawe. Choć zastanawiałem się, kiedy w końcu ukaże się tu sf. Very Happy
Również czekam na c.d.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Absinthe
Redaktor



Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 114 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:02, 26 Paź 2009 Powrót do góry

No, no... Przyznam, że bardzo, bardzo ciekawe! Czyta się z żywym zainteresowaniem.
Pisz ciąg dalszy Wink

Wyłapałam kilka literówek, ale nie chce mi się ich już wypisywać - myślę, że jak jeszcze raz sam przeczytasz całość, też je znajdziesz.

PS.
Science fiction, nie fantasy!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kot
Junior Admin



Dołączył: 16 Wrz 2009
Posty: 286 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Dwa Światy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 15:43, 15 Lis 2009 Powrót do góry

Cóż, po lekturze jestem przyjemnie zaskoczony, gdyż zasugerowany tytułem spodziewałem się raczej parodii.
Na początek muszę zwrócić honor autorowi. Faktycznie niesłusznie przeniosłem onegdaj to opowiadanie do fantasy.
Bardzo fajnie i lekko się czyta. Fabuła mnie zainteresowała, a nawet przypomniała mi taką mini-powieść, którą jeszcze w czasach szkoły podstawowej czytałem pt.: "Mechaniczny rycerz" (ubaw po pachy Smile ).
Błędów na prawdę niewiele.
Głównie są to powtórzenia, a z innych:
Cytat:
Ale cóż chcecie bym dala was zrobił, bo zemnie prosty człek
"Ale cóż chcecie bym dla was zrobił, bo ze mnie prosty człek"
Cytat:
Strach pojawiła się błyskawicznie i przejął kontrolę
"pojawił".
Tyle. Jeżeli coś tutaj dopiszesz, z przyjemnością to przeczytam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)